Cze
Państwu.
Mam Wam
dziś do zakomunikowania jedną bardzo specjalną rzecz. I zanim zaczniecie
krytykować i mówić, że bujdy opowiadam, to rozkmincie, czy warto być takimi do
bólu realistami.
Uwaga!
Marzenia
się spełniają!
Doświadczyłam
tego ja osobiście wraz z mym Mężem Jarkiem Wu w chłodną noc z 10 na 11.08.2013. w czasie Coke Live Music Fetival. Zatem co
też się wydarzyło w ów wyjątkowy wieczór?
Marzeniem
naszym wspólnym było pojechać do USA na koncert Wu-Tang Clan. Dlaczego
pojechać, a właściwie polecieć? Nie spodziewaliśmy się, że Ci Panowie mogą
przyjechać do Polski albo raczej nie spodziewaliśmy się, że ktoś ich do Polski znów
zaprosi. I tak pewnego dnia wieść po Internecie się rozeszła, że Wu-Tang
przyjeżdża nie tylko do Polski, nie tylko do Krakowa, ale prawie pod nasz dom,
bo 15 min (okrężną drogą, by głównym wejściem wejść) mamy na piechotę do Muzeum
Lotnictwa. Happiness!
OK, wiemy, że koncert, wiemy że na pewno idziemy, ale bilety na jeden dzień - 155 zł od łebka. Biorąc pod uwagę, że nikt poza Wu-Tang nas nie interesował, dużo. Czekaliśmy do ostatniej chwili z ich kupnem. W czwartek przed koncertem kupiłam bilety o godz. 16, 2 h później naszemu Koledze kupić się ich już nie udało. Co prawda, "dodrukowali" dodatkową pulę biletów, ale znów okazało się nie być ich wystarczająco dużo, ponieważ przy Bora-Komorowskiego co kawałek stał nieszczęśliwy człowiek z kartką na szyi „KUPIĘ BILET”.
Udało nam się! Happiness po raz drugi!
OK, wiemy, że koncert, wiemy że na pewno idziemy, ale bilety na jeden dzień - 155 zł od łebka. Biorąc pod uwagę, że nikt poza Wu-Tang nas nie interesował, dużo. Czekaliśmy do ostatniej chwili z ich kupnem. W czwartek przed koncertem kupiłam bilety o godz. 16, 2 h później naszemu Koledze kupić się ich już nie udało. Co prawda, "dodrukowali" dodatkową pulę biletów, ale znów okazało się nie być ich wystarczająco dużo, ponieważ przy Bora-Komorowskiego co kawałek stał nieszczęśliwy człowiek z kartką na szyi „KUPIĘ BILET”.
Udało nam się! Happiness po raz drugi!
Jesteśmy
na terenie festiwalu. Pierwszy koncert, który dane nam było usłyszeć, to
koncert Ras Luty. Ani ja ani tym bardziej Mąż fanami reggae zbytnio nie
jesteśmy, więc nic a nic nas to nie ruszyło. Przenieśliśmy się pod dużą scenę
na występ Tres.B – ładna dziewczynka z gitarą w kształcie motyla, ale klimat
muzyczny absolutnie odpada. Zagrała o 21 zamiast naszych ulubieńców, ponieważ z rzekomych problemów z transportem, koncert został przesunięty na 1 w nocy! Oh no! Było mi zimno i zaczęłam naprawdę marudzić...
No tak,
chciałoby się coś zjeść skoro czasu mamy tyle... Pominąwszy, że nic wegańskiego
do jedzenia nie było, to tak: frytki (mini porcja) – 6 zł, gofr (najtańsza
wersja, bo były i po 12 zł) – 6 zł, zapiekanka – 6 zł, chipsy – 6 zł. Masakra,
i my mamy w MELASIE drogo? Za takie shitowe jedzenie tyle kasy chcieli!! Buu…
Co
następuje dalej? Koncert Florence & The Machine. Nic nam to wcześniej nie
mówiło. Początkowo wszystkie piosenki zlewały się jedna z drugą, jakby na jedno
kopyto. Jednakże muszę przyznać, że całość stanowiła dosyć przyjemne
słuchowisko przez 1,5 h. Teraz, gdy słyszę ich w radio już wiem, że to, to
właśnie Florence. Koncert ten nie wpłynął jednak na mój gust muzyczny w żaden
sposób i sama z siebie na pewno na YouTube ich utworów sobie włączać nie będę. Podobno Coke należał do tej "26-letniej Brytyjki"... Ja się z tym zgodzić nie mogę.
![]() |
Źródło: fanpage Coke Live Music Festival |
Koniec
grania Florence. Dziewczynki z wiankami we włosach wykruszyły się spod sceny i
wkroczyliśmy my – druga część publiki, która na rap prawdziwy przyszła. Aaajjj…
Gdy tylko RZA pojawił się na scenie… tłum oszalał :-) Dzieeewczyny, a jak on
się prezentował… mówię Wam, 100 razy lepiej niż w klipach… ;-) Po kolei Panowie
wyskakiwali z backstage`u. Zabrakło tylko Reakwona (on moim ulubieńcem akurat nie
jest); zamiast Niego popis dał Cappadonna – jak to mój Mąż mówi - nieoficjalny
członek Wu-Tangów, przyjaciel rodziny :-)
Co to
były za emocje!
Z jednej
strony jestem absolutną przeciwniczką robienia bożków z ludzi. Ale w muzyce
jestem zakochana od zawsze, więc widząc z bliska Gości, których tylko w klipach
mogłam oglądać i muzyki ich z CD słuchać, mogę całkowicie zrozumieć na czym
polega ten szał na koncertach, j a t e ż o s z a l a ł a m. To było po prostu niesamowite. Nawet zdjęć nie robiliśmy, nagraliśmy może 2-3 niecałe
utwory, uznając, że to co właśnie w tym momencie przeżywamy jest najważniejsze
i żadne zdjęcia nie oddadzą tego wspaniałego uczucia, jakie towarzyszyło nam
przez cały ich występ. A do tego dj Mathematics… zmiażdżył :-) Method Man
rzucał się „na publiczność”, podobno był bardzo ciężki, heh, takie komentarze w
necie można znaleźć. GZA coś mało nawijał, ale za spotkanie z nim face to face wybaczamy ;-) Koncert piękny. Chcemy znów!
![]() |
Źródło: fanpage Coke Live Music Festival |
Aaach!
Co było
nie halo?
Ceny,
ceny i jeszcze raz ceny! Zabrakło innych koncertów hip-hopowych. Chociaż na
małej scenie mógł Ktoś z Polski wystąpić zamiast Ras Luty… I tłum. Koncerty
kocham, tłumów nie znoszę. Mimo, że udało nam się tak blisko sceny podejść, że
Jarek z całą ekipą poprzybijał piątki, to ja wytrzymałam tam jedynie pół
występu, drugie pół spędziłam ciut dalej, tam, gdzie dochodziło powietrze.
Podsumowując,
zdecydowanie polecam Wszystkim wiarę w możliwość spełniania się marzeń :-)
Marzenia sprawiają, że zawsze pozostaje w nas w pewnym sensie dziecko, a to
jest absolutnie fantastyczne! A i jeszcze jedno... 310 zł za bilety to nasza najlepsza inwestycja tego lata!
Bawcie
się i cieszcie życiem!
Pozdro,
Lyda
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz